Tak wiele jest kwestią:

  1. wiary kogoś ważnego dla Ciebie w Ciebie,
  2. wiary w siebie,
  3. decyzji,
  4. planu,
  5. realizacji,
  6. kontynuacji przeciwności.

Mówiąc krótko – idziemy do przodu, kiedy szukamy sposobów „jak” a nie powodów „dlaczego nie”!

W 2015 roku podczas Triathlonu w Sierakowie towarzyszyłam starszemu synowi Amadeuszowi jako support i fotoreporter, i przeżywałam całą sobą, że moje „dziecko” startuje. Dzień był zimny i pochmurny co skutecznie wzmagało mój niepokój. Widziałam go z pomostu. Stał w pierwszej linii.

Tuż przez startem zaczął poprawiać okularki i nie mógł ich dopasować.  Myśl zaczęły skakać mi po głowie jak szalone. „Co teraz? Jak nie dopasuje, woda będzie wlewać mu się do oczu, może mu spadną…”

 

Na plaży stał mój dorosły, wysportowany, od lat samodzielny syn a ja trzęsłam się z niepokoju jak o malucha, który zniknął mi z oczu na zatłoczonej ulicy. Kiedy wreszcie padł wystrzał i tłum zgromadzonych na plaży mężczyzn ruszył z impetem do wody w akompaniamencie emocjonalnej, filmowej muzyki, po prostu popłakałam się z wrażenia. Teraz zaczęło się wypatrywanie. Wodę pokonał nad wyraz szybko. Na trasie rowerowej przemykał z taką prędkością, że mimo czatowanie z aparatem nie zdążyła zrobić żadnego dobrego ujęci. Z niepokojem liczyłam czas czekając aż dobiegnie i będzie po wszystkim. Nie przypuszczałam, że będzie kosztowała mnie to tyle emocji.

 

Tym bardziej nie wymyśliłabym tego, że ja też mogę. Tymczasem kilka dni później Amadeo zadzwonił do mnie już z Edynburga, że zarejestrował się na kolejny triathlon i ja też mam się zapisać.

Zatkało mnie. Wykrztusiłam „Ja? Myślisz, że dam radę?” Nie było wątpliwości po drugiej stronie słuchawki, zatem nie było i dyskusji! Syn we mnie wierzy! Jako że ja sama w siebie mniej, zrobiłam test i samotnie pokonałam cały dystans triathlonu, aby się sprawdzić. Zrobiłam go w całkiem niezłym czasie. I zarejestrowałam się. A już podczas samego triathlonu w Sierakowie pokonałam ten dystans 17,26 min szybciej.

Ileż to razy w różnych sytuacjach wierzyłam w syna bardziej niż on w siebie i motywowałam, żeby nie wątpił i nie odpuszczał. Teraz on wierzy we mnie bardziej niż ja sama w siebie i motywuję mnie do działania.

W ten sposób zaczęła się nasza wspólna, sportowa przygoda. A już we wrześniu 2016 wystartowałam po raz drugi w triathlonie – w Kórniku. Nie tylko z Amadeuszem.

Stworzyliśmy rodzinną drużynę „Joanna i Wspólnicy”, w której pobiegł też młodszy Oskar i narzeczona Amadeusza, Weronika.

W niedzielę zrobiliśmy triathlon a dwa dni później wyprawiłam Werkę i Amadeusza do NEPALU do bazy pod Annapurną na 4130 m n.p.m. Trek wokół Annapurny to moje marzenie – już teraz częściowo zrealizowało się w wyprawie moich dzieci.

Marzeń zrealizowanych dzięki dzieciom, w nich i dla nich mam tak wiele. I wiem, że będą kolejne realizacje.  Życzę tego każdemu. Dlatego o tym mówię i piszę.  I napiszę jeszcze nie raz.